To nie jest niczyja wina. Ciąży też nie.
Pierwszą ciążę poroniłam bardzo wcześnie, więc przeszła praktycznie bez echa. Decydując się na ciążę po raz drugi, wiedzieliśmy, że stracę pracę... ale bardzo chcieliśmy mieć naszą wymarzoną córeczkę, dla której imię mieliśmy już wybrane od pewnego czasu.
Ciąża od początku okazała się bolesna. Od razu wprowadzono tabletki na podtrzymanie. Zaczęły się też problemy w pracy i lekarz zadecydował, że ważniejsze jest dziecko i powinnam iść na L4, leżeć i dużo odpoczywać. Pół ciąży spędziłam na lekach podtrzymujących, a drugie pół na No-Spie.
Jeszcze przed porodem wylądowałam w szpitalu, raczej ze strachu niż z powodów medycznych. Po dwóch dniach, około godz. 1.30 w nocy odeszły mi wody i… nic więcej. Po godz. 8.00 rano dostałam coś, żeby sytuacja się rozwinęła, i dalej nic! W końcu – po tym, gdy dali mi tlen, gdy lekarz się na mnie rzucał, i w ogólnie nerwowej atmosferze – urodziłam po godz. 16.00.
W pierwszej chwili naszej upragnionej córeczce trzeba było udrożnić drogi oddechowe, bo nałykała się płynów, ale ostatecznie dostała 10 punktów Apgar. Czyli nasze pierwsze dziecko było zdrowe.
Drugie dziecko przyszło na świat cztery lata później. Ciąża super, żadnych leków czy zagrożeń. Pracowałam do samego końca. Poród absolutnie bezproblemowy: 15 minut i nasz zdrowy syn znalazł się na tym świecie. Kolejne 10 punktów zaliczone!

Dlaczego piszę o ciążach? Bo to były dwie całkowicie różne ciąże! I całkowicie różne porody! Zresztą okresy niemowlęctwa też bardzo się różniły. Zawsze widzieliśmy różnicę między dwójką naszych dzieciaków.
W pewnym momencie wylądowaliśmy z synem w poradni psychologicznej, a potem jeszcze u psychiatry. Syn otrzymał opinię ADHD, tylko że bez "H". 😉 To znaczy, że problem jest głównie z koncentracją, nie z nadruchliwością. Z opinią udałam się do szkoły, gdzie zostałam wyśmiana, bo przecież – zdaniem nauczycieli – nasz syn nie ma ADHD! Nie krzyczy, nie biega, oceny ma w porządku, więc co ja mogę wiedzieć, to oni się na tym znają.
Z innej beczki – sami zauważyliśmy, że syn prezentował pewne zachowania typowe dla autystycznego wzorca rozwojowego: między innymi nie wolno nam było robić nic niespodziewanego, bo źle na to reagował. Ale przyzwyczailiśmy się do tego i nauczyliśmy się z tym żyć. Aż pewnego razu psychiatra syna zaproponował nam wzięcie udziału w programie badawczym dotyczącym spektrum autyzmu. Postanowiliśmy skorzystać z tej propozycji.

W tzw. międzyczasie zaczęły się problemy z córką, która coraz bardziej wycofywała się z życia. Było ostro, ale na ten temat może lepiej, żeby wypowiedziała się Ona. Osobiście, w osobnym wpisie.
Na udział syna w programie badawczym czekaliśmy dwa lata. W tym czasie dopisaliśmy również naszą córkę.
Wynik? Oboje naszych dzieci rozwija się w spektrum autyzmu. Usłyszeliśmy, że są wysoko funkcjonujące, a spektrum jest w stopniu umiarkowanym. Nikt z naszego codziennego życia, kto zna nasze dzieciaki powierzchownie, nie wydałby takiej opinii. Dzieci już w przedszkolu chwalono za świetną wymowę, były spokojne, współpracowały. W szkole osiągają dobre wyniki, nie ma uwag do ich zachowania. Nie oszukujmy się, nawet „specjaliści psychiatrzy” wcześniej nie zauważyli nic niepokojącego u naszej córki.

I choć wiele osób z zewnątrz tego nie dostrzega, to nasze dzieciaki mają swoje "demony", które w różnym, niekiedy dużym stopniu utrudniają im branie udziału w tzw. życiu społecznym.
Jest różnie, raz z górki, raz pod górę. Ale dzięki tej diagnozie przynajmniej wiemy, że teraz, znając ich perspektywę, możemy próbować wspierać je w sposób bardziej świadomy.